wtorek, 30 maja 2017

Romans z porodówką

Godzina 22 z minutami. Ja przyodziana w piżamę i nocny makijaż sauté, a pod moje łóżko podjeżdża karoca na dwóch kółkach z szoferem: "Pani Siedlecka, zapraszam. Jedziemy na porodówkę!". 


Kameralna, świeżo odnowiona sala. Wokół same przyjazne twarze próbujące mnie uspokoić i przekonać do zaciskania ud, bo to jeszcze nie czas. A ja jak po uderzeniu łomem nie mogę pozbierać swojej szczęki, która została na podłodze piętro niżej. Miała być konsultacja lekarska, a wylądowałam na sali porodowej?!? Nie odeszły mi wody, do porodu jeszcze chwila, R. na drugim końcu Polski, nie mam spakowanej torby dla siebie, ani dziecka. Wtf!?! Serce bije mi jak szalone, a ja przyglądam się lampie nad łóżkiem, czy nie ma w niej ukrytej kamery. 
O matko, co to była za noc! 

Spałam może 2,5h bo 
  • serce waliło mi jak szalone
  • przez cały czas kontrolowałam monitor z zapisami czynności serduszka i macicy 
  • poddawali mnie różnym badaniom i czekałam na wyniki
  • na sąsiednich salach inne dziewczyny walczyły o życie krzycząc i używając słów, których damie nie wypada cytować
  • łóżko porodowe jest twarde i wbijało mi się w moje kościste biodra 
  • kombinowałam kogo obudzić i jak wytłumaczyć pakowanie torby porodowej 
  • zastanawiałam się jak mam zachować spokój,  skoro ciągle dochodzą do mnie rady w stylu "przyyyyj!"

Na szczęście trafiłam na dyżur anioła w rozmiarze XXL. Połóżna z łagodnym głosem i bijącym ciepłem dbała o mnie jak o własną córkę. Po dwóch pierwszych równoległych porodach, odbywających się w salach obok, przyszła do mnie, zamknęła za sobą drzwi i usiadła obok mnie:
"Pani Magdo, donoszę, że obie pacjentki przeżyły,  na świat przyszło dwoje zdrowych dzieci. Wszystkie odgłosy były naturalne, ale pewnie napędziły Pani strachu. Dlatego teraz proszę wymazać wszystko z pamięci i spróbować zasnąć." 
Dzięki tej kobiecie oraz reszcie personelu nie będę bała się tam wrócić. Zrobiłam rekonesans i chyba trochę bardziej swojo się będę czuła w godzinę zero. Oby nadeszła tylko terminowo.

Na porodówkę trafiłam z regularnymi skurczami. Dziewczyny leżące ze mną na sali zazdrościły mi, bo jedna rodziła już trzecią dobę, a druga była po terminie. Nie wdając się zbytnio w szczegóły - krótki sen pomógł, skurcze przycichły. Ale jak tylko otworzyłam oczy o piątej nad ranem przypomniały o sobie. Na szczęście już były nieregularne i słabsze, więc ponownie zawitałam na łóżku patologii ciąży. Słowo patologia pięknie tu pasuje. Ale najważniejsze, że Mała jest ciągle w brzuchu! Trzymajcie kciuki, żeby tam jeszcze trochę posiedziała!

1 komentarz: