czwartek, 6 kwietnia 2017

9 miesięcy planów

Jak tylko dowiedziałam się o konieczności zwolnienia lekarskiego wpadłam w lekką panikę. Ja - osoba, która przyzwyczajona jest do napiętego grafiku, adrenaliny deadlinowej, współpracy z innymi ludźmi przy projektach, nagle mam zostać w domu i ... i co?!? 


Na szczęście trwało to tylko chwilę, bo nie jestem osobą, która potrafi się nudzić. Wszyscy pytają się co porabiam, a mi mija dzień za dniem i ciągle coś. Prawda jest taka, że poświęcam więcej czasu na czynności, które robiłam kiedyś migusiem, w tak zwanym międzyczasie, np. jedzenie śniadania - teraz celebruję w łóżku <3 Ale wykonuję też wiele pożytecznych rzeczy. Na początku ciąży ułożyłam sobie w głowie listę, na której znalazły się wszystkie zalegające (niektóre od lat) sprawy do załatwienia, zrobienia. Wcześniej ważniejsze były studia, praca, wkrótce pojawi się dziecko, więc kiedy jak nie teraz? W innym wypadku przepadną odchodząc w zapomnienie albo nabawię się frustracji. Tak czy owak minęło już prawie 2/3 mojego stanu błogosławionego, a na mojej liście wciąż są nieruszone punkty!!! Bo przecież teraz jest coś ważniejszego. Bo to można zrobić, jak już będę hipopotamem z problemem poruszania się. Bo świeci słońce i lepiej iść na spacer, dotlenić się. Bo... i bo... To jest niesamowite jak człowiek potrafi szybko znajdować argumenty przemawiające do nie robienia. Z drugiej strony mój charakter pozwala mi na wewnętrzny spokój dopiero wtedy, kiedy wcześniej zaplanuję, przygotuję się. Dlatego po cichu dostaję fioła, że jeszcze nie znamy płci i nie mogę skompletować wyprawki. Że szykujemy po omacku pokoik, bo tak naprawdę nie wiemy dla kogo go robimy. Że ekipa remontowa ma dopiero wolny termin 1 czerwca i wszystko będzie na hura. A te zdjęcia, co miałam wywołać? Na spokojnie. Przecież teraz jestem na etapie wicia gniazda i moja lista z początku ciąży przeszła reformę priorytetową, Jak na SORze nadałam kolejnym punktom kolory i niech czekają. Przecież inne, nowe rzeczy wpływają na moje zdrowie psychiczne. I niby ciąża to nie choroba? Polemizowałabym z tym...hormony robią swoje. 
Tak czy owak czas na mały rachunek sumienia. Na mojej liście znalazły się między innymi:
  1. porządki w szafach - sukces! niepotrzebne rzeczy trafiły w potrzebujące ręce
  2. nadrobienie zaległości w lekturze branżowej - dopiero zaczynam. Mam plan zacząć :/
  3. ponowna aktywacja karty bibliotecznej i relaksowanie przy lekkiej, miłej lekturze - sukces! od wczoraj;p 
  4. wywołanie zdjęć i stworzenie albumu "studia", bo wszystkie zdjęcia są na dysku - buuu...nic nie ruszone 
  5. stworzenie fotoksiążki z minionych wakacji w Kanadzie - buuu...no ale jeszcze nie mam zdjęć ze ślubu, więc chyba mnie to tłumaczy, nieprawdaż? 
  6. regularna aktywność fizyczna - udaje mi się 2 - 3 razy w tygodniu :D ale zdarza mi się, że tylko raz w tygodniu się zmobilizuję i nad tym muszę pracować! 
  7. codzienne spacery - wszystko idzie pięknie, dopóki nie zaczyna padać. Jeszcze nie opanowałam chodu z parasolką w jednej ręce, a z psem w drugiej. Chociaż byłoby to pożyteczne doświadczenie przed spacerami z wózkiem. 
  8. wyprzedaż niepotrzebnych mebli, bibelotów - sukces! rzeczy wystawione na olx (polecam!)...ale ze sprzedażą marnie;p 
  9. nauka szycia na maszynie - no ten tegez, a gdzie jest maszyna?!?
  10. ....
  11. ....
  12. ....
Tych punktów jest jeszcze trochę, ale nie będę Was zanudzać. Sama osobiście daję sobie kopa w tyłek, bo ostatnie trzy miesiące przede mną i moimi planami. A przecież wciąż pojawiają się nowe. I jak tu się nudzić? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz