wtorek, 14 lutego 2017

Miłość do sześcianu

Sześć lat temu, za jeziorami i lasami, w sercu polskich gór spotkało się dwoje ludzi - chłopak i dziewczyna. On frywolna dusza towarzystwa. Ona bacznie obserwująca, dopiero poznająca smak dorosłego życia. Niby coś ciągnęło do siebie, a jednak tyle oddalało. To nie jest historia o miłości od pierwszego wejrzenia. Lecz opowieść, w której rozwój wydarzeń zaskoczył oboje. Były wzloty i upadki, ale z czasem narodziło się dojrzałe i trwałe uczucie. 


Przez kilka lat obchodziliśmy Walentynki kochając tylko siebie. Tegoroczne święto jest wyjątkowe, bo nasza miłość rozmnożyła się na trzy osoby. Maleństwa nie ma jeszcze na świecie, a my już czujemy motyle w brzuchu. Uwielbiam jak R. głaszcze mój brzuszek, tuli do niego głowę, całuje. Często już oboje spiskują przeciw mnie ;).  Mam wrażenie, że u faceta jednak też działają hormony, które przygotowują go do bycia ojcem. Albo jestem szczęściarą, która trafiła na wybryk natury. Wracając do tematu, spotykam się z wieloma opiniami, że ciąża wywraca uczuciowe życie do góry nogami. Na pewno po porodzie spotkają nas cięższe chwile i zostaniemy wystawieni na próbę. Ale obecnie weszliśmy na wyższy level emocjonalny. Myślałam, że nie da się kochać mocniej, a tu z każdym dniem uczucie narasta na sile. Tak samo nie wiedziałam, że można kochać kogoś, kogo się nie zna, nigdy na oczy nie widziało, nie słyszało. A jednak! I to wcale nie kosztem R. Kocham jedno i drugie. Tym bardziej, że uczucie do maleństwa cementuje nasze, ponieważ jest to pierwsze nasze coś. Tak od "a" do "z" nasze. W sumie co się dziwić, skoro można kochać człowieka, który nigdy nie zasuwa za sobą krzesła stając od stołu, to i można kochać fasolkę, która smyra mnie po brzuchu huśtając się na pępowinie. 

Love is in the air - weźcie głęboki wdech i dajcie się ponieść <3


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz