czwartek, 16 marca 2017

Już, teraz, natychmiast!

Wyobrażałam sobie jak chwytam delikatnie palcami. Wsadzam do buzi. A po chwili w środku następuje eksplozja doznań. Soki wypełniają całą moją jamę ustną. Aż trochę cieknie po policzku, który zarumienił się ze wstydu. Słodycz przechodzi drobnym dreszczem przez całe ciało. Ooo TAK! tego chcę...muszę zjeść winogrono już, teraz, natychmiast! 

źródło: www.babyboom.pl

Było niedzielne popołudnie, które spędzaliśmy za miastem, a mnie nękały fantazje na temat winogron. Czułam ich smak w ustach, w głowie miałam ich obraz - każda moja komórka ciała mówiła: musisz je zjeść! Ciężko wytłumaczyć zachcianki ciążowe osobom, które nigdy nie czuły tak silnego pragnienia, że nie jesteś w stanie o niczym innym myśleć. Kochany R. rozumie. Na szczęście. Jeździliśmy od sklepu do sklepu, czyli całych trzech w okolicy, i szukaliśmy winogron. Za każdym razem, kiedy R. wychodził ze sklepu ze spuszczoną głową, ja w myślach jak mantrę powtarzałam sobie: "głupia, jest zima, jesteś na wsi, nie ma winogron i wcale ich nie chcesz". Ostatnia szansa - wchodzę z nim. Na wejściu ukazała się duża półka z owocami i warzywami. Mój wzrok jak szalony gonił poprzez szczypiorek, bakłażana, jabłka, kiszone ogórki, mandarynki...gdzieś one tutaj muszą być! 
R: "Niestety Madziu, nie ma."
Nie dopuszczałam tej myśli do siebie. Zaczęłam rozglądać się po sąsiednich półkach. 
"SĄ!" - krzyknęłam na cały sklep. Ludzie się odwrócili, a ja trzęsącymi się rękoma wyciągnęłam paczkę nadgniłych winogron schowanych pomiędzy inne dziwne produkty. Czułam się jak nałogowiec, który zaczął odwyk, ale słabo mu idzie. W brzuchu motyle jak przy pierwszym pocałunku, w ustach ślinotok, aż bałam się je otworzyć, bo nie byłam pewna, czy nadążę z przełykaniem. Nadgniłe, ehh...ale na pewno coś da się uratować. Chwyciłam za jednorazowy woreczek i zaczęłam odrywać te winogrona, które nadają się jeszcze do jedzenia. Do kasy podeszłam niczym Aleksander Wielki po kolejnej wygranej bitwie i wręczyłam ekspediencie woreczek z kilkoma małymi, zielonymi kuleczkami. Jej mina bezcenna, a moje szczęście nie do opisania. 

Podobna sytuacja dopadła mnie na Helu. Byliśmy właśnie po pysznym czekoladowym ciastku, a mnie naszła chęć na śledzia. I to nie byle jakiego - kaszubskiego. Takiego mięsistego, zawiniętego z cebulką, w czerwonym oleju. O mamo! Już, teraz, natychmiast! Zajechaliśmy do portu we Władku. Weszliśmy do sklepu rybnego. Jest i on! Pani nałożyła go do plastikowego pojemniczka, jeszcze nie domknęła, a ja:
"A ma Pani plastikowy widelczyk, żebym mogła go zjeść od razu?" 
Uśmiechnęła się i podała mi małe zawiniątko z widelcem. R. zapytał się, czy coś jeszcze kupujemy, ale moje myśli krążyły już wokół śledzia, którego za chwileczkę zjem. 
"Może roladkę ze szpinakiem weźmiemy?" - zapytał R. 
"A co ma w środku?" - zapytałam beztrosko. Dopiero widząc niekontrolowany wybuch śmiechu wszystkich w sklepie, dotarło do mnie, że palnęłam jak blondynka. Zawstydzona wyszłam przed sklep i ze smakiem spałaszowałam swojego śledzia. Znów można było ze mną inteligentnie pogadać ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz